Wrzesień. Znowu zaczyna się totalne nicnierobienie. 🙂 Ale co zrobić z nadmiarem wolnego czasu? Do Emeralda już jesteście zapisani. Treningi piłki nożnej, siatkówki, kickboxingu, próby tańców ludowych (folk dances) to wszystko za mało, żeby zabić nudę. Przegotowałam więc dla tych z Was, którzy ciągle poszukują nowości, kilka fascynujących sportów z krajów anglojęzycznych.

Na pierwszy ogień wyścigi w toczeniu beczek (barrel rolling) uprawiane zarówno jako sport indywidualny, jak i drużynowy, w Wielkiej Brytanii czy USA. Któż nie chciałby tego spróbować, zwłaszcza w wersji ekstremalnej – płonące 30-kilogramowe beczki na ramionach! Adrenalina rośnie. 🙂

Kolejna propozycja to pogoń za serem (cheese rolling). Sport, który liczy ponoć ponad 600 lat! Wystarczy stromy pagórek, krąg sera i śmiałkowie, którzy będą próbowali tenże ser dogonić. A że osiąga on  prędkość do 110 km/ h i przy okazji samemu można się poturlać – frajdy co niemiara.

Walijskie nurkowanie w błocie (bog snorkelling) również warte jest rozważenia. Banalne rafy koralowe w Egipcie czy Izraelu są dla zwykłych zjadaczy chleba. W Walii sprzęt do nurkowania jest wprawdzie ten sam, ale przepłynięcie 60 metrów kanału na terenie torfowiska – to jest to! Wszak nie od wczoraj wiadomo, że chodzenie tudzież pływanie po bagnach wciąga. 🙂

Tym razem coś z Australii. Rzut tuńczykiem (tuna toss). Wiem, brzmi drastycznie, ale wykorzystywana jest gumowa 10-kilogramowa replika tej ryby. Może więc zamiast trywialnego rzutu młotem czy oszczepem w ramach lekcji wf-u warto spróbować czegoś takiego? Jedyna sugerowana modyfikacja – jako że Lubelszczyzna stawami rybnymi stoi, wymieniłabym tuńczyka na karpia. Oczywiście gumowego!

I znowu Antypody. Liczenie owiec (sheep counting). Nie, nie takie przed snem. Potrzebujecie około 400 owiec, które przemkną obok Was i Waszych rywali, a Wy musicie podać jak najbardziej precyzyjną liczbę zwierząt. Praktyka przed kolejnym sprawdzianem z matematyki jak znalazł. Wprawdzie samo znalezienie takiej liczby owiec może stanowić pewien problem, więc po ostatnim pobycie w lesie zaproponowałabym liczenie komarów. 🙂

Kolejny sport również dotyczy zwierząt, a są nim wyścigi ślimaków (snail races). Mają one oznaczone muszle, muszą pokonać określony dystans, no i najszybszy wygrywa. Jednak ze względu na zawrotne prędkości osiągane przez zawodników, nie jest to propozycja dla osób niecierpliwych. W te wakacje mieliśmy zaproszenie na alternatywną wersję tegoż sportu, a mianowicie wyścigi kurczaków. Brzmi lepiej?

Na finał zostawiłam tasmańskie wyścigi jabłek (apple racing). To taka wersja gry w misie-patysie z Kubusia Puchatka. Jabłko ląduje w rzece i musi pokonać 300-metrowy odcinek rzeki. Właściciel pierwszego owocu na mecie wygrywa. Nie wiem, na ile doping w tym sporcie pomaga, jednak rywalizacja z innymi musi niesamowicie podnosić ciśnienie. 🙂

Po przeczytaniu mojej krótkiej prezentacji decyzja należy do Was. Który z tych sportów ujął Was najbardziej i nie możecie się już doczekać rozpoczęcia treningów? Zdaję sobie sprawę z tego, że nie łatwo Wam będzie dokonać wyboru. Zwłaszcza, że absolutnie nie należy tych propozycji traktować z przymrużeniem oka (with a pinch of salt). 🙂