Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a z nimi – sezon na prezenty.  Jest to też czas, w którym największe oblężenie przeżywają sklepy muzyczne. Bo przecież wszyscy lubią posłuchać ulubionych wykonawców – w domu, w samochodzie, czasem nawet w pracy. Płyty CD, a zwłaszcza tak zwane „winyle” jeszcze długo pozostaną idealnymi podarunkami dla wszystkich, którzy bez muzyki żyć nie potrafią. Popatrzmy więc, skąd pochodzą artyści, których albumy od lat biją rekordy popularności.

Wyspy Brytyjskie są na rynku światowej muzyki jak wielki i wspaniale wypielęgnowany ogród różnorodności. Kto z nas nie słyszał o Beatlesach – fantastycznej czwórce wesołych chłopaków z Liverpoolu, którzy zrewolucjonizowali brzmienie powojennej muzyki rozrywkowej. Mimo tego, że z całej czwórki dziś pozostało jedynie dwóch, dzięki współczesnej technologii i ogromnym zaangażowaniu pasjonatów z branży muzycznej niedawno usłyszeć mogliśmy ich „nowy” utwór – Now and Then, którego oryginał nagrany na kasecie magnetofonowej przez dziesięciolecia czekał na odkurzenie.

Ale Wielka Brytania to nie tylko Beatlesi – to także nieśmiertelny Queen, którego niezapomniany lider, Freddie Mercury, uznawany jest za jednego z najlepszych wokalistów w historii muzyki popularnej, czy też Sting, łączący pop i jazz z elementami muzyki przeróżnych kultur.  Do brytyjskich „dinozaurów” należą również Pink Floyd – prekursorzy rocka progresywnego (Another Brick In The Wall to ulubiony kawałek niejednego nauczyciela);) Nie można również zapomnieć o takich sławach jak Elton John ze swoim Sacrifice i George Michael, corocznie przypominający o Last Christmas. Ktoś bliższy naszym czasom? Co powiecie na sentymentalną Adele, obdarzoną niespotykanym kontraltem, albo Amy Winehouse z głębokim, ekspresywnym wokalem opowiadającym o jej osobistych przeżyciach. Najmłodsi z pewnością znają innych popularnych brytyjskich artystów, takich jak Ed Sheeran, James Blunt czy Dua Lipa.

Skoro mówimy o Wyspach Brytyjskich, nie możemy pominąć Irlandczyków. To naród, który muzykę ma w swoim DNA (a w herbie harfę). Tutaj prym wiedzie U2 z charyzmatycznym Bono (w ilu filmach usłyszeliśmy With Or Without You?). Trzeba też wspomnieć Sinéad O’Connor (Nothing Compares To You) i Dolores O’Riordan – wokalistkę Cranberries (Zombie). Ich piosenki nie unikały trudnych tematów, a głosy potrafiły skruszyć kamień. Miłośnicy łagodniejszych, folkowych brzmień, idealnie ilustrujących świat mistrza Tolkiena, z pewnością docenią dwie siostry – Enyę i Máire Brennan oraz grupę Clannad, w której obie niegdyś śpiewały.

Dobrze, przenieśmy się za ocean. Możecie się zdziwić, ale i Stany Zjednoczone miały swojego króla, a nawet dwóch 😉 Jednym z nich był oczywiście Elvis Presley, zwany Królem Rock’n’rolla. W czasie swojego życia sprzedał on ponad miliard płyt i nadal pozostaje największą legendą amerykańskiej muzyki. A drugi król? Swego czasu Michael Jackson nazwał się Królem Popu. I chyba zasłużenie. Jego Billy Jean, Beat It czy Thriller to hity ponadczasowe. A skoro mówimy o królach, Ameryka pochwalić mogła się również księciem. I to jakim! Ekscentryczny Prince był prawdziwym człowiekiem-orkiestrą. Sam komponował piosenki dla siebie i innych słynnych artystów, pisał do nich teksty i grał na wielu instrumentach. Jak do tego dodamy niesamowitą skalę głosu, androgeniczny image i hity kalibru 1999 czy When Doves Cry, mamy przepis na kolejną legendarną gwiazdę.

Amerykańska scena muzyczna to oczywiście nie tylko soliści. Do prawdziwych muzycznych gigantów, których sława, dzięki niezapomnianym „kawałkom” trwa do dziś, zaliczyć trzeba Aerosmith (Janie’s Got A Gun), Bon Jovi (In These Arms), Guns N’Roses (November Rain), Nirvanę (Smells Like Teen Spirit), Metallicę (Nothing Else Matters) czy Red Hot Chilli Peppers (Under The Bridge). Szczęśliwi ci, których dorastanie przypadło na lata dziewięćdziesiąte 😉 Ale i dzisiejsze pokolenie może tu znaleźć idoli – Beyoncé, Miley Cyrus,  Selenę Gomez czy Taylor Swift.

Muzyka jest dobra na wszystko – a muzyka anglojęzyczna zwłaszcza. Niech sobie gra gdzieś w tle, niech teksty powoli wlewają się w nasze uszy. Z czasem sami zaczynamy je nucić, zdziwieni jak bardzo pomogły nam one przyswoić prawdziwy, żywy język 😉